niedziela, 11 listopada 2012

ścieżka biegowa

Ręce już marzną, mimo że temperatury na plus.

Znajduję swój rytm. Wałami wzdłuż Odry. Tempo takie, jak dla mnie. Nikt mnie nie pogania, nie ponagla, nie ściga. Nikt nie mówi, że krzywo, za wolno, że świat cały inaczej.

Spotykam ludzi. Różnych. Ubranych bardzo sporty i mniej. Jedna starsza pani w waciaku i czapce śmiesznej, z kijami. Sama. Widzę, jaka ona jest sama. I nie przychodzi mi do głowy z tej czapki się śmiać.

Bo każdy spotkany na ścieżce to oddzielna historia. Jeden biegnie, żeby parę kilo mniej. Bo to, co widzi w lustrze, przeszkadza pokochać siebie. Drugi - bo nowotwór lub zawał pokazał kruchość życia. Trzeci - bo postanowił coś w tym życiu zmienić. Może rzuca palenie albo picie, a może tylko stracił pracę albo rzuciła go dziewczyna, i przeszedł już wszystko sam w czterech ścianach, a teraz wybiegł. Każdy zasługuje na to, by być traktowanym poważnie.

Po południu jesteśmy w sklepie sportowym całą rodziną, za halówkami dla Skakanki, bo stare pękły od kopania piłki. Widzę wieszaki całe gadżetów biegowych, bo okazuje się, że nawet chodziarz, maratończyk i sprinter muszą mieć oddzielny zestaw. Ceny takie, że można sie przewrócić. Oglądam to i tamto, przymierzam.

Na koniec mówię Boskiemu: masz rację, sportowiec jest w sercu. Cała reszta niewiele znaczy.

Wychodzę z czapką za 4 złote i rękawiczkami. Bowiem tego dnia rano, gdy spotkałam tyle historii - ukrytych przed wzrokiem i pod firmową kurtką, i pod zwykłym waciakiem - zmarzłam trochę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz