W nocy u nas wystawiano "Rigoletto" w kilku aktach. Znaczy Skakanka w roli głównej, pościel i pidżamy w pozostałych. Akurat wcześniej miałam refleksję, jak zmniejsza się ilość problemów zdrowotnych im dzieci starsze.
Już prawieśmy oprani.
Grzybek zatkany nadal w domu, więc mam komplet. Jedynie mama z dziećmi na L4 wie, jak wygląda dom, gdy dzieci są cały dzień w szkole i przedszkolu, a jak wygląda, gdy nie są. Można powiedzieć, że przestrzeń z trudem wydzierana chaosowi przez dzień wczorajszy - dziś znowu przedstawia pejzaż atomowy.
W międzyczasie wysmarkiwania i tworzenia oddzielnych diet dla oddzielnych chorób nagle przed oczami wyobraźni staje mi weranda z oknami bardzo dużymi, zydelkiem i biurkiem prostym ogromnie. Stolik drewniany z jedną szufladką też by wystarczył. Kartek kilka i długopisów. I dal z okna werandy wystarczająco przepastna, by zapełniały ją zdania. Cisza, że w uszach dzwoni, żeby słowa mogły spokojnie się przemieszczać, spacerować i zajmować w końcu swoje miejsce.
Taki urlop zdrowotny, sanatorium, choćby i na trzy dni. Wyszłabym cicha taka, taka poukładana w akapity, z częścią tej dalekiej przestrzeni w sobie.
Boski obiecał mi kiedyś coś takiego zorganizować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz