wtorek, 13 listopada 2012

znowu w szkole

To inna szkoła niż nasza. Do naszej, gdy wspinam się po poniemieckich schodach, wchodzę z tobołkiem wspomnień. Przecież także tych bardzo dobrych. Boski Andy jako pacholę w tej samej klasie - jak nie było ochoty iść do szkoły wcale akurat tego dnia, szło się, bo on był, i z pierwszej ławki zapuszczał żurawia w moją stronę. A tematów mieliśmy co niemiara. I mówili o nas, że jak Ania z Zielonego Wzgórza i Gilbert Blythe. Nie rozbiłam na jego głowie tabliczki do pisania, może tylko często miałam jakiś egzystencjalny problem do rozważenia, jakieś ale, jakąś sprawę do załatwienia. Plus sprawdzanie, czy to przyjaźń, jaka przyjaźń, co było, co jest i co będzie za 10 lat. Listy, utwory poetyckie satyryczne w swej naturze - Boski przechował je wszystkie.

Ale ta stara szkoła, w której teraz Skakanka, to też pamięć niesprawiedliwości i nieustanego bólu brzucha, bo część nauczycieli nigdy nie była dzieckiem. Więc system bicia linijką po dłoni, rzucania kredą w delikwenta, idiotycznych wymagań też, piedestału grzecznej i mądrej dziewczynki. Toalety gorsze niż na dworcu głównym - do dzisiaj tak jest.

A dzisiaj do szkoły z zupełnie innej strony miasta przywiozłam Skakankę - wraz z dwiema koleżankami z klasy - na trening kopania piłki. Ciepło, przytulnie i filia biblioteki miejskiej w budynku. Więc zaznaczam swoją obecność, pisząc na klawiaturze czytelnianego komputera, w której spacja myli się z alt. Przy przeszklonej szybie, za którą zaraz sala gimnastyczna i przyszłość kobiecej piłki.

Tak, zdecydowanie przepis na miłe popołudnie. W mojej kawiarni nie musi być nawet kawy, wystarczy coś do pisania.

1 komentarz: