Przez nasz dom jakby przeszedł tajfun. Jak zwykle, gdy przez większą część weekendu nikogo nie ma w domu. Bo spotkania rodzinne i uroczystości.
Sytuacja jest nie do opisania. Musieli szukać tu czegoś komandosi z GROM-u. Powywalali wszystko z szaf, porozrzucali zabawki i zatarasowali łazienkę praniem, a także obłożyli naczyniami zlew po wypiciu kawy w przerwie. Gdy dodać do opisu dwójkę przeziębionych dzieci, zatrzymanych dziś na kurację w domu, sytuacja wydaje się poważna. Nie można pominąć milczeniem i biurowych zaległości oraz nowych wyzwań, jak nadchodzący kiermasz Fundacji w firmie Męża. Tego komandosi nie tknęli, polecieli dalej bez odcisków palców.
O jedenastej z kranu przestaje lecieć woda. Ubiegam to zniknięcie jak James Bond, w ostatniej chwili łapiąc resztki rdzawej cieczy z kranu, na poczet spłukiwania WC.
Formuję sztab kryzysowy. Boski Andy skończył czytać "Dziewczyny wojenne". Kolej na mnie.
Hehe, oj znamy, znamy takie krajobrazy jak po bitwie:)
OdpowiedzUsuń"Dziewczyny" też na mnie czekają:)
Pozdrawiam i miłej lektury!
Dziękuję. Do lektury się nie przebiłam przez zasieki :)
OdpowiedzUsuń