poniedziałek, 7 czerwca 2010

blame it on the rain

Suszarka do włosów położona pod kątem w wysuniętej szufladzie komódki Grzybka suszy właśnie moją bluzkę galową, zawieszoną na desce do prasowania. Taka pralnia i suszarnia ekspresowa, gdy talent organizacyjny zwodzi. Bluzka galowa jest czerwona i ma uświetnić zakończenie roku w zerówce. Wydelegowana na własną prośbę do zakupu kwiatów, wybieram storczyki z namaszczeniem takim, jakby to były kafelki do łazienki, w której będę się myć przez najbliższe trzydzieści lat. Przeciskając się między alejkami, zarzucam lekko nogą, gdyż od dwóch dni wypada mi dysk. Przemawiam do niego używając argumentów racjonalnych, żeby się wsunął na miejsce i nie robił mi głupich kawałów. Gdybym miała teraz, gdy w końcu przestaje lać, oddać się horyzontalnej rekonwalescencji, będzie to stanowczy i nieodwołalny - koniec rozmiaru. Z winy bowiem deszczy, nie mogę się wbić w swoje letnie spodnie, zaś mierząc strój kąpielowy w pasażu handlowym zaczynam łkać i zawodzić, i zbiega się cała ochrona sklepu - lecz, niestety, nic nie mogą dla mnie zrobić (podkoloryzowałam trochę; dobra, łkałam tylko w duszy).
Na niższe półki strój z powodu tuszy odwieszam, stękając przy tym do wysuwającego się dysku.
Znowu zawiniła pogoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz