piątek, 11 czerwca 2010

home alone

Kleistość materii osiąga apogeum, gdy na dworze już jest całkiem chłodno i przyjemnie, ale trzeba zamknąć okna, by nie wlatywały komary.
Anna.m.anna wyszła właśnie z My Blueberry Nights pod pachą. Postanowiłam bowiem zaczekać z projekcją do powrotu boskiego Andy'ego ze wsi, gdzie wywiózł dzieci. Ci, co pamiętają moje duże zlecenia, wiedzą, że boski Andy w newralgicznych sytuacjach ulatnia się z dziećmi z domu - by żona mogła się zająć sprawami zawodowymi. To właśnie sprawy zawodowe mają dziać się jutro, gdy wezmę udział w pierwszym życiu seminarium na temat myślenia systemowego na styku środowiska, biznesu i społeczeństwa.

Z żalu na seminarium jutro idę. Miałam mieć występy w duecie jako tłumacz prelekcji gościa z zagranicy, ale ciężar odpowiedzialności za czystość przekazu myśli prelegenta mnie przygniótł kompletnie. Postanowiłam zatem nic nie tłumaczyć, ale zobaczyć, jak to jest słuchać błędów w tłumaczeniu innych. Zamiast martwić się w przeddzień o słówka z zakresu wskazanej tematyki, obmyślam strój niedbałej elegancji na jutro (by wyglądało spontanicznie i od niechcenia, myślę już od trzech dni) i mogę oddać się piciu koktajlu truskawkowego w towarzystwie Anny.m.anny.

A teraz idę spać. Dzieci zabrały ze sobą jaśki - i do czego ja się przytulę, żeby chociaż ich zapach poczuć do snu?

2 komentarze:

  1. Ha! Mówiłam, nie robić ała pajączkom. One komary na jeden ząb :-) Ale to kolejna z moich teoryj, bo mam moskitiery i nie sprawdzam w praktyce :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Arachnofobia to jednostka kliniczna:)

    OdpowiedzUsuń