środa, 23 czerwca 2010

joseph

Po wizycie Josepha nie było kiedy odpocząć, i tylko własne moje okrzyki za kierownicą pod adresem innych uczestników ruchu każą mi myśleć, że strona kuchenna wizyty wycieńczyła mnie nieco i ma długotrwałe skutki w postaci utraty zdolności trzeźwego myślenia.

Ale przecież wspominam miło. Joseph przyniósł ze sobą tę pogodę ducha, którą miewają jedynie Hindusi. I ten rodzaj kultury osobistej, który jest wynikiem głęboko przeżytej ludzkiej wrażliwości na obecność drugiego człowieka. Więc Joseph świetnie dogaduje się ze Skakanką, która, przyniósłszy książeczkę dla dwulatków, pokazuje na obrazek i uczy go mówić truskawka.

Nie, nie ma w Indiach powszechnego obowiązku szkolnego,
wyjaśnia Joseph; ilość miejsc w szkołach jest ograniczona. Oglądamy na zdjęciach hinduskie świątynie, malowane słonie oraz slumsy ze slumdoga, w Mumbaiu-Bombaju, i jeszcze te zdjęcia, na których Joseph gra na skrzypcach - choć woli na pianinie. Self-made man, właściwie przecież jeszcze chłopiec, myślimy, ale on prostuje: miałem w życiu wiele szczęścia, chodziłem do dobrej szkoły.

Andy odwozi Josepha do jego hotelu, w którym poznał osobiście cały personel i czuje się jak w domu. Jego ciepło w naszym domu pozostaje, na stole - bukiet ze słonecznikiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz