wtorek, 22 czerwca 2010

lost, lost, lost

Za kwadrans Joseph wsiądzie do tramwaju i wyruszy w podróż przez miasto, zakończoną poszukiwaniem naszego bloku.
Oczekując godziny zero, ogarniam wzrokiem mieszkanie - i nikogo na odsiecz. W kuchni będąc nie miałam pojęcia, że pranie przedwyjazdowe zajmuje całe 59m kw naszego Lebensraumu.
W kuchni kilka projektów nadal rozpoczętych, nie skończonych. Makijaż o konsystencji sosu mięsnego jasnego, efektownie spływa mi z twarzy. Słucham zespołu Clannad i marzy mi się las Sherwood z bandą dzikusów z łukami, którzy jedzą rękami i śpią na mchu; tak też podejmują gości. Padam, padam z nóg, ale przecież nikt mi nie będzie współczuł. Boski Andy heroicznie oświadcza, że umyje toaletę, i to chyba jest jego first time ever.
To taki moment, że nie mając w co ręce wsadzić, piszę. I tak mogłoby zostać.

2 komentarze:

  1. Brawa dla Andy'ego.
    Oddychaj głęboko, i pamietaj, co mawiał znajomy bokser: grunt to luźne łydki.
    Joseph jest audytorem w korporacji, a nie panem Józefem z sanepidu :-D

    OdpowiedzUsuń