piątek, 18 czerwca 2010

mąż kazali, to piszę

Ten wpis poprzedniemu nie zaprzeczy, raczej potwierdzi w całej rozciągłości. Boski Andy krzyczy z przedpokoju, żeby napisać. Napisać, że mam nadzieję, iż złodzieje nie czytają blogów. Bowiem kupiłam tani aparat fotograficzny.

Miałam cały czas wrażenie, że to nasza wspólna z Andy'm decyzja, ale gdy zadzwoniłam, że kurier właśnie przywiózł, okazało się, że Andy na temat swojej decyzji nie miał pojęcia. Lub też naszą rozmowę uznał za mało zobowiązującą.

Przewidując takąż możliwość, sygnalizowałam Opalonym, że być może poproszę ich o udzielenie mi i aparatowi miejsca na sofie w salonie, gdzie zazwyczaj odbywamy nasze angielskie tete-a-tete. Można rzec, iż decyzję o takim rozmachu finansowym podjęłam samodzielnie po raz pierwszy w życiu, a już na pewno w życiu małżeńskim.

Boski Andy jednak na widok aparatu w końcu szczerze mi dziękuje. Twierdzi, iż sam nigdy w życiu by się na taką decyzję nie zdobył, a przecież o aparacie nowej generacji także marzył, ale nie byłby w stanie pogodzić marzenia z walką o domknięcie miesiąca, gdy nasza domowa księgowość nie sumuje się w żaden sposób nad kreską. Więc podarowuję mu odrobinę szaleństwa, kosztem doprawdy niewielkiego stresu, jak opłacimy turnus nad morzem. Ale w sumie, z mojego jakoś to będzie, zawsze jakoś to jest. Po prostu nie kupimy jachtu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz