Orientalne party u George'a i Georgioany zainicjowało cały tydzień nieprzespanych nocy. Ostatnie trzy - spowodowane kaszlem Skakanki. Więc na wypoczynek nocny składały się raczej drzemki pomiędzy sesjami kaszlu okraszonego poczuciem kompletnej bezsilności, gdyż pani doktor zabroniła go hamować.
To trudne dla człowieka przywiązanego do idei siedmiu do ośmiu godzin zdrowego snu, być może dlatego, że w poprzednim życiu wyczerpało mnie kompletnie wyskakiwanie o piątej rano z łózka na dźwięk rozlegającej się na korytarzu kołatki. Z tego czasu pamiętam efektowne osunięcia na podłogę następujące po wstaniu, jak również krew z nosa. Więc w nowym życiu wstawanie przed siódmą zdarza się tylko w obliczu konieczności - jak podróż czy trzęsienie ziemi.
A jednak funkcjonuję. Trochę wszystko odbywa się jakby poza mną, dlatego też w poniedziałek rezygnuję z części zaplanowanej trasy samochodem, by w tym śnie na jawie nie spowodować jakiegoś drogowego kataklizmu. Cele się zawężają do tych koniecznych: dotrwać do wizyty kontrolnej u lekarza ze Skakanką (już dziś), zakończyć rok szkolny w poszczególnych grupach, nie pozwolić bliskim na śmierć głodową. Marzenia? Minimalistyczne: nieprzerwane siedem godzin snu na własnej poduszce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz