Udaje się nam o wiele więcej, niż się spodziewałam rano, w czasie marudzenia Aniołowi Stróżowi a propos wszystkich missions impossible do załatwienia. Ale jest miejsce u pediatry, która z dezaprobatą zagląda w gardło Skakanki i orzeka, co podejrzewać zaczęłam wczoraj: angina nadzwyczaj ropna.
Antybiotyku w aptece nie ma za sprawą rewolucji w NFZ. Z przewieszoną przez ramię córką szukam dalej i jakże się cieszę, gdy znajduję i nie muszę fatygować DorotyHonoraty z sieci aptek na Opolszczyźnie. Zawiesinę w domu mieszam zgodnie z ulotką "zrób to sam". Pustej lodówce chcę zaradzić zdalnie e-zakupami. I dowiaduję się, że chleb będziemy mieć już między 20-22:00. Burczenie w brzuchu popijam rosołem.
Szkoda, że Piotr i Paweł nie mogą mi wraz z zakupami dostarczyć Grzybka z przedszkola, w porze znacznie wcześniejszej niż wyżej wymieniona.
Dodam, że jest to dzień, gdy chciałam do końca przetłumaczyć pale. Zajmuję się jednak - jak pracownik kontroli lotów - zdalnym naprowadzaniem i uruchamianiem trybu awaryjnego anginy, z całą zmianą aranżacji grafików na najbliższe trzy dni. Że o opłakiwanym przez Skakankę obozie skautowskim nie wspomnę. Mimo to, naprawdę dobrze jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz