poniedziałek, 9 stycznia 2012

odległości

I myślę: po co dawałam modem do naprawy. Dostałam zastępnik, który śmiga jak TGV Paryż-Lion.

Co prawda teraz spraw bez liku i nad pocztą mailową tracę już zupełnie wszelką kontrolę - i tu przepraszam oczekujących na odpowiedź, bo to nie jest tak, że ja nie pamiętam. Mnie się po prostu przypomina regularnie off-line, jak to dla przykładu, by zapłacić dzisiaj ZUS.

Jest to niezwykły czas błądzących listów elektronicznych i wiadomości oraz pomylonych adresatów i mimo że trochę nie ogarniam, przecież cieszę się na ów renesans słowa pisanego. Nie wiem, jak Aga od J, która dziś postanowiła wyrzucić komputer - a przecież niesłusznie. Popełniła jeden z najlepszych listów świata, w którym nie było cienia fasadowości czy udawania. A że doszedł dziś nie tam, gdzie zamierzano, tym lepiej. To o niebo lepsze niż wystylizowane akapity. Bo przez te wszystkie frazy możemy otoczyć siebie szczelnym parawanem i potem szukać, gdzie właściwie bije serce - między "witam" i "pozdrawiam".

Żal mi tylko, że z tyloma bliskimi ludźmi nie mieszkamy na jednej ulicy i nie wylegamy na odrapane ganki, i nie rozmawiamy tak po prostu, gdy nasze dzieci grają w klasy, i nie załatwiamy face-to-face, ale ciągle przez parkany i płoty technologii, przez brak czasu, brak informacji zwrotnej. Ale jeszcze ciągle szukamy (po)rozumienia, to dobry symptom.

Sąsiedzi z dołu piszą za to, że w sieci widzieli nas na filmie z Orszaku Trzech Króli. Dlatego zeszłam na dół pokazać im się zupełnie na żywo.

Z pozdrowieniami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz