Nie wiem, nie wiem, jak to się stało, że w poniedziałek nowego roku, gdy wszyscy idą do swoich spraw, ja zostaję z pejzażem po feryjnym tsunami. Nie wiem, w co ręce włożyć, natomiast przyszło mi do głowy, że mogłabym płaszcz narzucić, na palcach w stronę progu się przemieścić, by mnie pranie nie nakryło. W rękę włożyć granat, odbezpieczyć i subtelnie wrzucić do mieszkania, zamykając za sobą drzwi. W nadziei, że wielki wybuch spowoduje samoistne uporządkowanie się materii, według planu, który wcześniej zostawiłabym w skreślonych paru słowach na stole w naszym living roomie. Ale przecież z syntezą u mnie gorzej niż z analizą nie od dzisiaj, skazana więc jestem na chaos.
Faktury rozsyłam, choć nadal nie cenię swojej pracy tak, jak by należało w kapitalistycznych naszych czasach. Z postanowień noworocznych na dziś naprędce muszę sklecić tylko jedno: by nie popaść w załamanie nerwowe, gdy z ambitnych planów gospodarczych zupełnie nic nie wyjdzie. Bo na taki wynik się zanosi. Z jednego oka łzę wycieram wraz z makijażem i czekam na rozwój wypadków. Wypadki zaś rozwiną się w stronę prania lub sprzątania bez widocznego efektu, bo na resztę nie starczy z całą pewnością czasu.
Zauważ ile czasu trwało dojście od wielkiego wybuchu do tego co mamy teraz. You dont't have that much time, at least here ;) Bo tam gdzie czas nie ważny, to i sprzątania mam nadzieję nie będzie :)
OdpowiedzUsuńZałamałeś mnie;) True, I don't have that much time. Wielkim napełnia mnie żalem myśl, ile można zrobić fantastycznych rzeczy, gdy akurat wypadałoby posprzątać. To dni wykreślone z życiorysu. I takim dniem zaczynam kalendarzowy rok 2012.
OdpowiedzUsuń