Skakankę na obóz skautowski pakuję. W tym czasie boski po drodze kupuje jej suchy prowiant jak na wojnę w systemie okopowym.
Zaczynam późno, bo późno podjęta decyzja, że rekonwalescentka dziś jeszcze na antybiotyku jest w stanie jechać. Ale dwie koleżanki pojadą tylko z nią, co jednak stanowi jakąś presję, i przechyla szalę na tak.
Jeszcze nigdy w życiu nie spakowałam tak małego plecaka na żaden wyjazd. Gdyby jakaś przemiła drużynowa zrobiła mi listę przed, może w końcu zdarzyłby się cud samoograniczenia w kwestii rzeczy uznawanych przeze mnie za niezbędne. Przypominam sobie zeszłoroczne wakacje na wsi, gdzie zabraliśmy całe nasze mieszkanie, a to, co nie zmieściło się w aucie, boski Andy i ja na zmianę dowoziliśmy pociągiem przy okazji wypadów do miasta i z powrotem na wieś.
Jeszcze doprasuję mundur. Skakanka mówi, nie pakuj mi mamo jaśka, bo ostatnio reklamówka z nim się zgubiła i trzeba było długo szukać w autokarze. Szukając peselu córki do zgód i zaświadczeń znajduję zaległe i niedostarczone do ZUS-u L4 na dziecko. Podejrzewam, że przeterminowane i zastanawiam się, ile miałam dni na dowóz do w.w. placówki.
Tak wiele rzeczy w moim życiu jest niedoszłych, że powstałoby z nich ponadwymiarowe CV.
Taki obóz skautowski no i koleżanki to ważna sprawa:) I taka spontaniczność w podejmowaniu decyzji bardzo często wychodzi na dobre.
OdpowiedzUsuńJa też mam bałagan w domowych papierach. I odnajduję to i owo zawsze wtedy, gdy jest nie potrzebne, a gdy szukam, ani widu. Ech.
Skakanka, po małym kryzysie w pt, wróciła z obozu zadowolona. Kamień z serca. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń