Wjeżdżam ślimakiem do galerii handlowej w pobliżu, i sznur aut za mną, przede mną i z naprzeciwka. Nie wiem, czy wyprzedają słonie i żyrafy w trakcyjnej cenie, czy może rzucili telewizory plazmowe z AC i OC gratis.
Zepsuty modem panu w punkcie operatora przedstawiam i pan mnie odsyła z kwitkiem, bo urządzenia zastępcze akurat wyszły. A przecież trzy tygodnie zbierałam się do zrobienia czegoś celem polepszenia swej connectivity. I nie mam już siły odbierać maili anteną z balkonu, w jedynym punkcie przy stole, gdzie zasięg dociera, by zaraz potem zniknąć.
Pytam ekspedientki, skąd tyle ludzi. Wczoraj było nieczynne, odpowiada. Aha. Czyli detoks nie zadziałał, myślę, ale zrodził jeszcze większy przymus kupowania. Jadę do drugiej galerii, do drugiego serwisu operatora, i tam też przyjechali wszyscy. Biorę lody gałkowe w nagrodę za pomyślne załatwienie sprawy; mijając witryny, manekiny z pustym wzrokiem oraz ludzi z torbami zastanawiam się, czy ci ostatni są szczęśliwi także po powrocie do domu.
Lubię Twoje przemyślenia. Bardzo są podobne do moich:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lusija
Cieszę się, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNa wyprzedażach wydaję tylko tle, by po powrocie do domu nie przestać być szczęśliwa :)
OdpowiedzUsuńTo dobry zwyczaj:)
OdpowiedzUsuń