Wnikliwy Czytelnik, co czekał na otwierający sezon na wsi wpis o walce z żywiołem, mógł czuć się zawiedziony brakiem owego. Bo wcześniej nie było jeszcze żywiołu. Żywioł zastałam dopiero dzisiaj.
Tradycyjnie wyposażona w odkurzacz - tym razem czterdziestoletni i opisany cyrylicą - wyruszam na łowy. Tradycyjnie śpiewam "ghost busters". Ciąg w odkurzaczu ledwo wyczuwalny. Mój puls znacznie bardziej, choć tym razem nie uginają się pode mną kolana. Więcej jakby odwagi, mimo że na skutek braku ciągu równie dobrze mogłabym użyć miotły.
Największy okaz za wersalką. Po kwadransie - pole czyste. W przeciwnym razie nie udałoby mi się zasnąć.
Usłyszałam kiedyś, że człowiek statystycznie połyka przez sen od 3 do 20 pająków (niestety, nie pamiętam, czy bliżej 3, czy 20). Nawet jeśli wkradł się tu błąd statystyczny i wynik wynosi jedynie pół pająka na głowę, wieś muszę za każdym przyjazdem okiełznać. Bo to "panowie chude nóżki" są tu gospodarzami na co dzień, nie ludzie. I przecież przykro mi drogą uzurpacji pozbawiać je zameldowania.
Jak w dzieciństwie, gdy na pająki w domu rodzinnym polowała mama, zastanawiam się i dziś, co one potem tam w środku robią. Czy szukają powiewu na twarzy, wskazującego drogę do wyjścia - czy zjadają się nawzajem. Ale ważniejsze, czy wydostają się w końcu na zewnątrz.
Właśnie. Zaraz. Gdzie ja zostawiłam odkurzacz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz