środa, 27 czerwca 2012

nic do ocelnia

Uczeń przynosi różyczki herbaciane. Wręczam dyplomik. Bycie Panią Ticzer daje ogromną satysfakcję na koniec roku szkolnego. Naprawdę. Patrzę na doniczkowe różyczki w absolutnym zachwycie dla wybranej profesji.

Wcześniej z Boskim Andym jedziemy w sprawach, kompletnie przeczołgani oglądaniem do pierwszej w nocy komedii made in France*, a potem zakańczaniem dnia do drugiej, bowiem przecież przed spaniem trzeba jeszcze odpocząć i spojrzeć w siebie z jakimś śladem refleksji.

Sprawy, za którymi jedziemy, są natury bankowej. Pani nam przydzielona rozmawia z nami miło. Boski, szukając dowodu tożsamości, z chlebaka wyciąga koszulę wciśniętą między papiery na wypadek wizyty klienta. Oglądam i mówię, nie możesz kochanie tego na siebie ubrać. To nie kresz, nie da rady.

Wtedy pani zapytuje nas o prognozy, i ja już myślę, jakie proporcje słońca i wody w tym roku. A ponoć chodzi o energię pro. Zgodnie udowadniamy, że nie nadajemy się zupełnie do udawania niczego, do pozowania do dekoracji. To na pewno nasza bardzo mocna część wspólna.

*Nic do oclenia, Rien a declarer. Tres amusement:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz