piątek, 1 czerwca 2012

okruchy

Widać co dwa tygodnie tak po prostu musi się stać. Ocknięcie w odzieży dziennej o północy, ale bez powrotu przytomności. Rewolta organizmu poganianego za bardzo sprawami. Jak to dobrze, że umie zatroszczyć się o siebie sam.

A przecież miałam tyle tutaj opisać. Na przykład jazdę autem pełnym dzieci, z Agą od J w towarzystwie dwóch desek, w pogoni za zatrudnianym przez A&J montażystą, który ma ostatnie dziesięć minut na poprawki przed odbiorem zlecenia.

Albo odwiedziny Dosi (at last) i kawę w towarzystwie nieokrzesanych wróbli, które tak miło było gościć w talerzu:

 
Dziś - zaczynam kolejny dzień rozmową z Mero, która bez samochodu, bo u mechanika, prowadzi emocjonujące prywatne śledztwo. Przez telefon słyszę słabo, bo tak, nadchodzi moment jego przejścia do krainy wiecznych rozmów, jak mówi Arturo. Nowego nie potrafię sklonować, mimo że owiniętam w kable USB z każdej strony.

Po namyśle widzę, że lepiej, że telefon się rozpadł, niż gdyby auto.


2 komentarze:

  1. Dziękuję za wspomnienie o mnie na blogu. To dla mnie tak ważny dowód na to, że istnieję jeszcze w jakiejś rzeczywistości poza moją kartką ze sprawami do załatwienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak myślałam, że ta ptaszynka znajdzie się na blogu. Swoją drogą, nieźle oswojona.
    I całą rodzinę "okruchami" nakarmiła ;)
    Jak widać, nie ma to jak okruchy!

    OdpowiedzUsuń