sobota, 2 czerwca 2012

kurs przedmałżeński

Najpierw trąbi raz, gdy rozmawiam przez telefon z Doktorową J. Frustracja uzasadniona, bo na parkingu nieco krzywo jadę bez jednej ręki.

Włosy na cukier, mini morris, bardzo głośny klakson.

Drugi raz zjawia się za mną niespodzianie i trąbi jeszcze głośniej, gdy nie mam na sobie żadnego wykroczenia. Więc wysiadam na małe tet-a-tete. I słyszę o sobie tyle, że żaden eufemizm nie odda głębi słów, a wulgaryzmów przecież nie chcę zamieszczać nawet w formie cytatu.

I powiadam do dziewczęcia, co w środku, zapamiętaj, jak za pięć lat będzie mówił do Ciebie i Twoich dzieci.

Ktoś z parkingu woła donośnie, wsiadaj i jedź, buraku. Choć przecież nie trzeba mi wsparcia. Żal, że wysiadałam na rozmowę, nie rokowała nic sensownego, a w języku interlokutora nie rozmawiam biegle.

I żeby nie było wątpliwości: nie piszę o tym dlatego, że jestem z siebie dumna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz