Gdy rozpaczliwie próbuję przez cały dzień odzyskać przytomność, Boski w szczytowej formie postanawia posprzątać cały świat. Nie nadanażam, czuję się jak najgorszy zawodnik w peletonie.
I wtedy dociera do mnie, że nie będzie tak nigdy, nawet i za sto lat: dwoje staruszków, co siada przy kominku z książką i milczenie przerywa tylko trzask ognia, i czasem to: "a wiesz...", "zobacz, co on tam pisze...", "no niesamowite!", "a może herbata...?".
Będę co najwyżej wołać przez okno: chodź, przyjdź na chwilę, usiądź, zrób sobie przerwę.
Powinnam odprawić mały rodzinny pogrzebik: spisać wszystkie te urocze wizje i zakopać w wiadomym miejscu. Potem co roku zapalać znicz. No trudno się z nimi rozstać, ale nie wiadomo, co lepiej: pogrzebać te słoneczne obrazki rysowane na miarę własnych wyobrażeń, czy pogrzebać w morzu pretensji własnego Męża.
Przykroić obrazki do człowieka, czy człowieka do obrazków.
Niepotrzebne skreślić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz