Po raz pierwszy w historii wybieramy się całą rodziną na lodowisko. Grzybek w końcu osiągnął dojrzałość łyżwową i przeżył swój chrzest bojowy - na kleczkach, na czworaka, wisząc na bandzie. Zachęcany, wspierany, mobilizowany, aż - podobnie jak Skakanka dwa lata temu - poprosił o umożliwienie zejścia z tafli po czterdziestu minutach walki z prawami fizyki.
Skakanka, wytrenowana na zajęciach dla dzieci, radzi sobie świetnie. Co do mnie, nic się nie zmieniło, mimo doskonalenia się przed dwoma laty na kursie łyzwiarskim dla osób całkowicie i zdecydowanie pełnoletnich. Nadal katalog obrażeń otwierający się w wyobraźni uniemożliwia rozwijanie prędkości światła. A przecież bym chciała.
I jak w wielu sprawach, pokonuję w sobie z trudem przemożną chęć dezercji, oddania pola, podziękowania za uwagę. I myślę, może gdyby ktoś cierpliwy ogromnie, krok po kroku dałby mi możliwość pokonania strachu do końca, poprzewracania się i innych eksperymentów, - może wtedy byłby nawet jakiś elegancki tulup, jakiś potrójny aksel uwieńczony spiralą śmierci.
Przypominam sobie, że wtedy na kursie instruktor powiedział mi na ostatnich zajęciach życzliwie: powinna pani sobie przed wejściem na lód strzelić kielicha.
Jakby nie o to mi chodziło.
bardzo lubię łyżwy:)
OdpowiedzUsuńchoć teraz już jeżdżę rzadko i towarzyszy temu lekki dreszczyk:) jakoś wyszłam z wprawy, choć tego się ponoć nie zapomina:)
dzieci mają w tym temacie więcej odwagi zdecydowanie:))
Okruszyno, nie wiem dlaczego, ale od kilku dobrych chwil widzę w wyobraźni całą Rodzinę na lodzie, co wcale nie jest trudne, bo doskonale to opisałaś i nie mogę się przestać śmiać. Zwłaszcza, gdy wyobraźnia uszczegóławia Twój obraz po zastosowaniu się do zaleceń instruktora ;)
OdpowiedzUsuńdzięki za tę pocztówkę z ferii świątecznych :)