piątek, 15 lutego 2013

cała wieś pierze

Świta mi w końcu taka myśl, że być może moje nieradzenie sobie z grafikiem prania w istocie rzeczy jest metodologią jeszcze doskonalszą niż to, co praktykują perfekcyjne panie domu, że niby codziennie jedna pralka, 5 kg, dzięki czemu nigdy nie występuje zjawisko nazywane w korporacji Boskiego backlog. Czyli duża zaległość.

Ponieważ mój zegar biologiczny pomija pranie jako everyday routine, nasza rodzina znajduje się w okresowych sytuacjach backlogu. Naprzemiennie z Wielkim Praniem czterech pralek dziennie przez trzy dni.

Gdy jednak zastanowić się bardziej, przecież tak własnie onegdaj bywało. Cały folwark, cała wioska, całe zgromadzenie mnisze zarządzało "laundry day". Kto mógł, to szedł, z kijami, tarami i czym tam jeszcze, w zależności od epoki. Sama pamiętam u Cioci na wsi pomorskiej dzień z pralką Franią i zawieszony cały strych. Pomagaliśmy przecież.

Dziś zarządzam więc początek kolejnego Wielkiego Prania. Z uwagi na niemożność zmieszczenia się w łazience, urządzam wielki kopiec na środku salonu. Wszystkie kolory tęczy. Rozmaitość temperatur i wymagań w zakresie wirowania.

Wtedy okazuje się, że z powodu pęknięcia rury od WC w lokalu 20 nie ma i nie będzie wody w całym pionie. Ale przecież mogło być gorzej. Dajmy na to wybuch kuchenki gazowej, który rozwiązałby co prawda problem prania, ale miałby reperkusje innej postaci.

3 komentarze:

  1. ech u mnie ierze się raz na 2 tygodnie max raz na tydzień ale może to dlatego że jestem sama z dwójka dzieci niebrudzących się tak okrutnie hehe

    OdpowiedzUsuń
  2. A czy to sprawka znanych Sąsiadów? ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. A czy to sprawka znanych Sąsiadów ;D?

    OdpowiedzUsuń