Nie ogarniam, choć sprawiam wrażenie.
Przyjmuję właśnie kolejne zlecenie na tłumaczenie, pochopny optymizm oświadcza bowiem, że dam radę.
Ale nie ogarniam raczej pogodnie.
Wydaje mi się, że koniec świata, bo pani domu próbuje łapać kulę ziemską w locie, i dzieci w pidżamach, i dopiero jeszcze zaległe telefony, i zaczynam myśleć, czy życie też zaległe, czy aktualne, i czy ktoś czuwa nad tym wszystkim, co wymyka się z rąk. Przecież upadek kuli ziemskiej na podłogę może się skończyć globalną jakąś kraksą. Kręcił o tym filmy Ridley Scott czy ktoś podobny.
Gdy mniemam o sobie jak najniżej, bo pracująca nadal w rozwleczonej pidżamie, niegodnej pani prezes, a w międzyczasie obiad klecę dla dzieci feryjnych, którym nie załatwiłam na ten czas kursu japońskiego i jazdy konnej, i nie załatwiłabym ich nawet gdyby się nie pochorowali, wszystko jednak dokądś zmierza.
Skakanka zdążyła napisać przepastny list do redakcji czasopisma dla dzieci, syn zbudował wszechświat z klocków lego, który jednak nie upadł i się nie rozleciał.
Ktoś czuwa bardziej niż myślę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz