To dzień gospodarczy.
Odwlekany skrupulatnie kilka tygodni. Stosiki upychane to tu, to tam, torby, torebki, kupki i kulki odzieżowe.
W końcu trzeba. Sprzątam, żebyśmy mieli jednak coś z soboty. Coś w rodzaju dnia wolnego.
Obserwacje: kurz nie wiadomo skąd, ale rozmnaża się w postępie geometrycznym. Dopiero co wycierałam. Na telewizorze powstał z niego kożuch. Może dlatego, że nie oglądamy.
Mycie okien jest bez sensu, ponieważ po tygodniu są takie same jak przedtem. Powinniśmy naklejać szwajcarskie fototapety z widokiem na kominy i dachy lub e-ramki ze zdjęciem w haj definiszyn.
Kiedyś pomagały gosposie, które nie umiały czytać i pisać. W tym czasie zamożne ziemianki czytały po francusku lub haftowały cały dzień jedwabną chusteczkę, wyglądając co i raz przez okno (umyte) i mieszając herbatę wypolerowanym srebrem rodowym.
Dziś mamy równouprawnienie. Gosposie poszły do szkoły i znają cztery języki oraz biegle obsługują pakiet Office. Po pracy robią te wszystkie rzeczy, które robiłyby ich gosposie, gdyby one były ziemiankami.
Dobrze, że rodową zastawę można chociaż do zmywarki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz