Przyjeżdża z Beskidu.
Tak, ta nasza paczka, ta studencka przyjaźń, to był przetrwalnik w tamtych czasach. Ścieżki wydeptywane między moim rodzinnym domem i akademikami naprzeciwko, kolacje, herbaty, spotkania, kino domowe z kaset video, wpisy pamiątkowe do księgi, gitara noszona na plecach, rozmowy, dylematy, rozczarowania, dramaty, plany.
Przypomina mi M, ta sama, co przed laty, że byłam Blondynką Niebieską. Co za straszna ksywa. Ale przecież w ten sposób mnie rozśmieszali, gdy było szczególnie łzawo.
Dziś Kuba jest już ojcem i magistrem chóru w opactwie benedyktyńskim, jego siostra robi to co ja, tylko bardziej efektywnie i po niemiecku, Ralphetka ma niemieckiego Męża, a M wróciła do Beskidu. I też po niemiecku, ale w prawdziwej szkole. Nadal najbardziej lubi myśleć, więc gdy przyjeżdża po tych dziesięciu czy ilu latach, szybko wchodzimy w konwersację na poziomie piątej prędkości kosmicznej.
A potem nam gra na pianinie.
Szkoda, że Beskid tak daleko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz