czwartek, 28 lutego 2013

odpalamy

4:40 rano i Boski mówi, gdy usiłuję w biurze uchwycić mentalny pion, dziś nie możemy się spóźnić. To rzadka okoliczność, nie bywamy bowiem wcześniej niż dwie po w najlepszym przypadku. Ale dzisiaj to byłaby opowieść o znikającym punkcie, a nawet kilku, bo podróż zorganizowana piętrowo.

Miałam zamiar przez ostatnie 3 godziny pozostałe na sen suszarką do włosów dosuszać pranie. Na szczęście ostatnia seria ciemnych wyprała się z chusteczką do nosa. Mimo że podobne rzeczy już się zdarzały, ta chusteczka - może z biedronki? - zadziałała jak bomba rozpryskowa. Wszystkie sztuki pokrył gęsty kożuch.

Dziękuję, Tato, że nas dowiozłeś na dworzec. Te wszystkie historie, jak goniłam uciekające za granicę środki lokomocji, dzięki temu tym razem nie mają powtórki. Na grzbiecie sweterek, na szyi korale zdalnie kupione przez Boskiego. 12 godzin przed wyjazdem okazało się bowiem, że przepastna szuflada nie kryje w sobie żadnych, co będą pasować do sweterka, bucików, torebki i spinki do włosów. Dlatego Andy z pracy wychodzi przez kilka stoisk ze sztuczną biżuterią, śląci sms-y z ekspozycji. Dziękuję.

I jeszcze wszystkim, którzy wspierają tę wyprawę. Bez tych pleców i bez wiary, że to tylko część większej całości, byłaby to zupełnie karkołomna przygoda.

Pozdrawiam najmocniej z autobusu do stolicy,

Wasza Okruszyna w historycznej zawierusze

3 komentarze: