Wiśnia pewnie wie, że jak już piszę o monadach, to kiepsko. Spieszy z komentarzem:
"O... o, zima jest zła. Ale ta pora ciemna, smutna i herbaciana skłania
ku filozofii. Jak wiemy, Cherry nie jest ortodoksyjną zwolenniczką
Leibnitza.
I myślę, że Najwyższy jest bardzo, bardzo blisko. Tylko
lufcik trzeba uchylić, przestać się bać, że nam śniegu nawieje do
środka."
Dziękuję. Że mogłam liczyć na dialog w tej sprawie. Bardzo.
Ja tych monad Leibniza/Leibnitza nigdy nie lubiłam. Pesymizm w takim oglądzie losu człowieka zawsze mnie przygniatał. Jestem za doskonałą inter-subiektywnością, nie wiem, jak to po polsku, ale chodzi o porozumienie bez granic.
Ktoś ostatnio powiedział, że ono nie dzieje się samo, lecz jest wynikiem wysiłku. Wysiłek w porozumieniu w małżeństwie zaś nie polega na tym, że się wysila aparat mowy i mówi coraz głośniej, żeby uzyskać upragniony stan po-rozumienia. Znacznie częściej trzeba mówić mniej, o wiele ciszej, niż domagają się tego emocje, i wychodzić poza własną perspektywę.
Dziś ludzie pytają, a co Pani tak kiepsko wygląda. No. Trening komunikacji kosztuje. Szkolenia bywają drogie. W końcu może zdamy egzamin, może się uda przed czasem.
Jutro napiszę do kawy. Żadnej filozofii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz