poniedziałek, 1 października 2012

spa(dło) z nieba

Czytelnik może pamięta, że z tej okazji dostaliśmy od Przyjaciół niezwykły prezent w postaci wyjazdu. Więc gdy tracimy niemal wiarę, iż uda się pokonać przeciwności i wyjechać poza granice miasta, jednak wyjeżdżamy. Do spa.

Jako buszmeni w dziedzinie wellness nie nastawiamy się jednak na okładanie błotem czy prostowanie zmarszczek. Boski przeszedł tę ścieżkę raz w życiu na szkoleniu menedżerów. Kazano mu wejść do świecąco-bulgocącej wanny i dekompresować się przez pół godziny. Po czym ktoś z obsługi miał przyjść i dorzucić tabletkę fosforyzującą. Andy zdziwił się, że po pięciu minutach zabieg wszedł w fazę zniknięcia wody z wanny. Wyleżał znacznie krócej, niż wymagano, i trzęsąc się z zimna skorzystał z dzwonka alarmowego. Obsługa przyszła. Okazało się, że Boski wchodząc do wanny, piętą wyjął z odpływu korek. Wtedy postanowił, że never again.
 
Więc nie. Tradycyjnie jak przed każdym wyjazdem w bagażniku ląduje taka ilość książek (i czasopism), jak gdyby wyjazd miał trwać miesiąc, a nie dwa dni. Ale dorosły człowiek, ilekroć ma trochę wolnego, jest w kłopocie. Więc Boski wziął opowiastki w każdym znanym języku. Poza tym mamy jedzenia na osiem tygodni. Jakby uszło naszej uwadze, że informowano nas o pełnym wyżywieniu.

Ale damy radę. Pierwsze primo: unikać stresu i pośpiechu. Mimo że jeszcze nie emerytura.

PS Odruchowo ciągle sprawdzam, czy nie ma z nami dzieci. Nie. Naprawdę zostały u Dziadków.

2 komentarze: