piątek, 5 października 2012

teleportacja

I czasem już nie ma się gdzie schować przed dzianiem się, którym zaskakuje człowieka codzienność.

Boski ma dla mnie na imieniny niebawem książkę. Coś o kobietach w czasie wojny. Dziś myślami biegnę do nich, że w stosownej chwili wiedziały, co robić. A przecież wyzwania zwykłego dnia są niczym w porównaniu. To, co nam się zdarza awaryjnie, one musiały pod presją utraty wszystkiego, z życiem włącznie.

Mijam stos pościeli w przedpokoju, kopiec Kościuszki, mokrych ręczników, skutków walki z żywiołem, a przecież nie żaden poród w domu. Mogłabym po kobiecemu teraz o Boskim, który dzieli los wszystkich mężczyzn w chorobie, i taki powalony swoim przeziębieniem, że gdyby wynaleziono maszynkę do teleportacji na Księżyc, skorzystałabym chociaż na dwie godzinki.

Ale nie. Z pralki, z czasu gdy jeszcze myślałam, że to niemal zwykły dzień, wyciągam chustę. Ogromną, niemal do ziemi, w którą można by owinąć Równik. Jak szłam dziś z jednej Fundacji do drugiej, wstąpiłam do lumpeksu naprzeciw domu Mero. Nie żaden zwykły second hand. Niemal Księżyc, więc prawie teleportacja, chociaż na kwadrans. I tam znajduję to wełniane coś, w co można się schować.

Jeszcze nastawiam kolejne pranie, to z konieczności - z gotowaniem drobnoustrojów. Ale wieszam wyjęty wcześniej z pralki kolor dojrzałej jesieni na suszarce. I już spod niego mnie nie widać, już zamienia się w ciągi liter, których tylko z uwagi na oszczędność czasu Czytelnika - tu nie zmieszczę.

1 komentarz:

  1. na mojej dzielni jest wszystko. solarium na każdej ulicy i ostatni rymarz w mieście. joł!

    OdpowiedzUsuń