czwartek, 24 stycznia 2013

ciężkie czasy

W aptece nie mieli leżenia. Ostatnio przepisano je tylu osobom, że się skończyło, a do hurtowni nie zdążono dowieść. Dobrze, że rsztki jakieś były w domowej apteczce. Nie starcza na wiele, ale zawsze.
 
Problemów nie ma za to z dostawami śniegu.
 
Zatkanie ogólne powoduje dreszcze na myśl o opuszczeniu naszej kryjówki. Ona, za nic mając moje niedomaganie, zapściła się zupełnie. Już nie tylko pranie, zabawki i odzież czysta. W moim biurze stoją sanki, ogłaszając nieobecność pani prezes, która na zwolnieniu w drugim pokoju. Kręci się przy dzieciach rano, potem śpi jak kamień, potem wstaje, uruchamia pożyczony stuletni komputer, i próbuje doganiać świat, wysmarkując jdnocześnie rurociag Przyjaźń - i nie przestaje marzyć o samowarze.
 
Co za szczęście, gdy udaje się znalźć zastępstwo za wyjście na mróz.
 
Jedzenie całe nie zniosło bałaganu i wyszło z lodówki. Dziś z dziecmi siadamy do ostatniej jajecznicy. Potem będzmy liczyć na zrzuty sił powietrznych.
 
Gdyby ktoś pytał o moje osobiste poczucie panowania nad rzeczywistością - muszę wyznać, że jeszcze nigdy nie było mniejsze. Miłości trzymam się jak kotwicy. W codziennch sprawach, na które zbieram siły, została jedynym źródełem kalorycznego ciepła.

2 komentarze:

  1. u mnie też zdrobił się szpital z domu siedziemy wtrojeczkę i sobie chorujemy najgorzej ma Mati gorączka kaszel...ech bidulek

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdrowiejcie, bo sanki czekają... :)

    OdpowiedzUsuń