Jestem w miejscu pełnym Mankellów. Skakanka obok kopie piłkę i widok grupki dziewczynek w strojach klubowych, jaki zastałam przyniósłszy zakupione picie, należy do wzruszających. Bo takie roześmiane.
Ale tu cisza. Wentylatory starych pecetów akompaniują książkom na regałach. I nie wiem, ulec tej ciszy, czy lecieć ze sprawami, by chociaż trochę nocy zostało na spanie? Bowiem chory Mąż, który w zdrowym życiu tak mocno usprawniał ranki, pozostawił po sobie trudny do objęcia etat. To jasne jak słońce i trzeba to powiedzieć, że bez jego pomocy w tej materii jestem jak groch przy drodze.
W międzyczasie komisarz Wallander pije kolejną skandynawską kawę. Ponarzekałyśmy z panią od rejestracji bibliotecznych książek, ile to ludzie wylewają na książki. Kawa, zupa, deszczówka, choć jeden egzemplarz wyglądał, jakby wpadł do wanny.
Może tutaj niczego się nie napiję, ale przecież zawsze zostaje pisanie.
uwielbiam biblioteki maja moc.... oj tak ludzie nie szanują książek ale może to nie tak książka jest zniszczona bo tak wciągnęła że niesposób było się od niej oderwać dlatego taka po zupie czy po deszczówce...
OdpowiedzUsuńPolecam także cykl kryminałów duetu Maj Sjöwall & Per Wahlöö, stare ale wzorcowo dobre.
OdpowiedzUsuńKupiłam kiedyś koleżance w prezencie album Witkacego, wręczyłam i poszłyśmy nad zalew. Grupka chłopaków wepchnęła nas, dla żartu, wraz z albumem, do wody. Co z tego, że była płytka. Może to nie zawsze wina czytelnika :)
Nabrałam zwyczaju mycia foliowanych okładek książek bibliotecznych, delikatnie, by nie zmoczyć, nie zniszczyć, ale żeby móc po czytaniu odkleić ręce. Jest coraz gorzej.
Na szczęście zawsze pozostaje pisanie.
Nieustająco zdrowia nieustającego.
ja za to regularnie sypiam z bibliotecznymi książkami;)
OdpowiedzUsuńJesteście bardzo łaskawe. :)
OdpowiedzUsuń