Na koncert mnie Boski wczoraj wyrwał. Sobotni wieczór, trzy godziny z okładem, w filharmonii. Po spędzeniu dni tylu w salonie, i z perspektywą, że z zakaszlaną Skakanką płynnie wejdziemy w salonowy tydzień znowu, równie dobrze mógłby mnie teleportować na księżyc. Lub inny - inny świat.
A to koncert był nie byle jaki, noworoczny, wrocławskiego Hospicjum dla Dzieci.
Zapowiadali i licytowali kabareciarze z Neonówki. Wystąpili Me Myself and I - nazwa, która po uszach mi się tłucze od dawna jako wyraz tego narcyzmu, co towarzyszy każdemu, co tworzy cokolwiek, ze składaniem długopisów włącznie. A tam niesamowity Gizmo w charakterze mouthboxu. Nie używają instrumentów, kto by pomyślał, że da się tak czarować. Zobaczcie.
I jeszcze inni muzycy. Jako wzrokowiec uwielbiam patrzeć, jak ludzie grają. Mogłabym w ogóle nie wychodzić przez tydzień, tylko żeby od czasu do czasu ktoś jakiś jogurt doniósł. Bo jak grają, widać, że muzyka to sprawa zupełnie realna, i angażuje całego człowieka. Niedoceniana perkusja.
Ale najbardziej - Formacja Chłopięca "Legitymacje". Aktorzy z Teatru Kapitol. Kapitalny show. Absurdalna piosenka "Cool Jazz", która równie dobrze mogłaby portretować pisanie. Z naciskiem na grafomanię. Siedziałam jak zaczarowana. Niestety, nigdzie w sieci ich nie ma.
Już nie mogę się doczekać, kiedy kolejny. Koncert jakiś.
też mi się marzy koncert jakiś! dawno nie byłam, ostatnio bodajże na Jopkowej:)
OdpowiedzUsuńto jest coś, co wyjątkowo skutecznie ładuje bateryjki:))
zdrówka życzę!!
jak to kiedy? na moje imieniny... :P
OdpowiedzUsuń