Potem dociera do mnie, że jutro jakiś bal, i powinnam minimum zabiegów włożyć. Jakieś okłady z błota, maskę jakąś z granatu, jak wtedy z Bliźniakiem, no choćby ślad zaangażowania.
Mam za to "zaangażowanie tektoniczne." Całe pisarstwo naukowe powinno dostać jakąś Złotą Malinę czy Pomidora za przemoc zadawaną zdrowej stylistyce. Oczywiście znaleźć angielski odpowiednik to kolejne pół godziny, a ponieważ wielu poszło w "tectonic engagement", trzeba do zagadnienia z innej strony. Znaczy jak zwykle zrozumieć, co geologia ma na myśli, tworząc takie językowe potwory.
I w końcu mam. Chodzi o te wszystkie szkody, które ruchy tektoniczne pozostawiły. Spękania i przemieszczenia.
Oby do wiosny.
Wystarczyłoby oprócz uprawiania humanistyki pójść na studia z zakresu nauk o Ziemi. Lub po prostu otworzyć się na świat i kupić słownik geologiczny. Jest wiele dobrych starszych i nowszych tytułów.
OdpowiedzUsuńA geologowie z kolei mogliby się nieco otworzyć na przejrzystą polszczyznę i napisać np. "aktywność tektoniczna". Zaangażowanie to cecha ludzka i zwyczajnie brzmi dziwnie jako termin opisujący przyrodę nieożywioną, zwłaszcza, że jest w tym przypadku inne wyjście.
OdpowiedzUsuńDziękuję za oszczędzenie pół godziny z życia. Właśnie trafiłem na "antropomorficzne" płyty tektoniczne :)
OdpowiedzUsuń