Mój parking zbiega się z korporacją Boskiego, która mieści się na P4. Pracownik wczoraj doniósł, że mnie widział, i jak przypominam sobie swój dress code w postaci dresu - postanawiam dziś zadbać o dobre imię Męża i przed wyjściem z auta ubrać chociaż szczątkowy makijaż.
Grzybek w szampańskim nastroju, w spodniach tyłem do przodu po w-fie. Kurtkę przewraca na prawą stronę ciosem karate, a następnie ubiera kapturem do dołu. Znaczy kaptur znajduje się na siedzeniu, a dolny ściągacz kurtki pod szyją.
W drodze gra nam Camille Saint-Saens i wiem, że pewnych dźwięków mi nie wolno, bo ulegam rozpadowi na kawałki i szybuję w tej postaci w rewiry niesprzyjające przytomności. A matka powinna brać życie za pysk. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Na przejściu dla pieszych zatrzymuję się na widok kubka papierowego z kawą. Przyczepiony doń student zdumionym skinieniem głowy wyraża wdzięczność. Nie mam jak powiedzieć, że pomyślałam, jaka szkoda by była, gdyby się kawa wylała.
grzybek jest agent hehe... kiedyś też szukaliśmy auta na parkingu bylo zabawnie hehe
OdpowiedzUsuń