Weekend uciekł nam pospiesznym. Sobotę złapała Dosia. Choć nie zamieściła zdjęć bałaganu, jaki po nas i Reszcie został.
W niedzielę Boski dokonał przełomowego odkrycia.
Dziesięć minut przed Mszą w naszej adoptowanej parafii rozegrała się pod blokiem scena jak z westernu. Pod bramą czekało dwóch facetów na wyrywnych rumakach. Znaczy w autach. I z pakietem dzieci na tylnych siedzeniach tychże. Znaczy aut. Jednym był Sąsiad z Dołu, drugim - Boski Andy. Okna otwarte, silniki jeszcze na obrotach niskich, ale znać, że już rozpoczęto kołowanie.
Wybiegamy przed bramę też razem. Sąsiadka z Dołu w płaszczyku i z torebką, z makijażem jesiennym, więc w tonacjach nieco ciemniejszych od lata. Ja jeszcze w wersji plain, za to z wszystkimi niezbędnymi częściami garderoby. Krzyczę do Sąsiadki: słuchaj, nie poznasz mnie w kościele, ja charakteryzatornię mam w aucie. By uchronić mnie przed wybojami, Boski uprzejmie zwalnia, z nadzwyczajną w tych okolicznościach pogodą ducha, i gdy zadaje pytanie dojeżdżając do skrzyżowania: jak tam po prawej?, mówię, że już też pomalowane.
Lecz pointa jest pod kościołem. Andy uściskuje Sąsiadkę i oświadcza uradowany: Wreszcie to zrozumiałem. Wszystkie jesteście takie same!!!
Czy ja wiem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz