Auto pełne poezji Nohavicy, w czerni drogi słychać nawet lepiej. Z normalniejszego świata wsi wracamy w dziki pęd betonowego toru przeszkód.
Plecak pełen notesów, Skakanka pyta, po co ci mamo kolejny. Wyjaśniam, że może jak wszystko zapiszę, to niczego nie zapomnę. Ale to tylko pół prawdy; w słowa zawsze można się zawinąć jak w kołdrę, zdanie jakieś, niejednokrotnie złożone, zapisawszy w tym samym odruchu, w jakim ktoś inny sięga po papierosa. Tak lubię mieć świat na piśmie. Tym bardziej że słowa, w odróżnieniu od innych środków trwałych, są praktycznie niewyczerpane. Można się poczuć jak dziecko peerelu w peweksie. I wybrać coś sobie.
Notesy w plecaku ściśnięte razem z kalendarzem, co dni zlicza i sortuje za mnie, bo z matematyką słabiej. I Oremus. Czy to nie jest niezwykłe, że Ten, co pisze miłością po horyzoncie, ma dla człowieka takie mnóstwo słów? I to bez cienia grafomańskiej zmyłki.
Odnoszę wrażenie, że skompletowałam w końcu wyposażenie mojego własnego tornistra. I gdybym kiedyś jakiś wrzesien rzeczywiście miała jako żołnierz na froncie, sprawdziłabym osiem razy przed wyjściem, czy w torbie zielonej zeszyt w dobrych okładkach i papier jaki listowy.
Tyle by po mnie zostało.
Aż pozazdrościłam... bo we mnie siedzi nieraz tyle myśli, a słowa nie umieją się przelewać do notesu.
OdpowiedzUsuńCo najwyżej czasem punktowo coś się zapisze...
dopiero klawiatura jest pewnym 'ratunkiem' :)