Nie, żebym myślała, że na moment nadejdą chwile spokojne jak robienie na drutach szalików w paski, gdy rozparta w fotelu w filcowych bamboszach będę mieć jedno tylko zmartwienie - jak dobrać kolory, występujące po sobie naprzemiennie. Na obu fotelach w naszym salonie wielkości szatni klubowej III ligi trwa wieczyste zaleganie prania, ale to nie jedyny powód, że nie.
Gdybym miała siły dźwignąć się z krzesła, wyszłabym może z posortowanymi plastikami i papierem szukać słów, w których zapanuje jakiś względny spokój. Nawet nie chodzi o to, by rzeczywistość słowami podobnie sortować, ale może znaleźć jakiś objazd od naporu spraw. Rano Dear Jacket zatrudnia mnie w roli skryby do spisywania stanu inwentarza i stawiania cyfr w notesie typu moleskine, który przez dekady służył piszącym do charakterystyki postaci, opisów przyrody i szkiców fabuły. Notuję liczbę foteli, krzeseł, stolików. Drugim torem w mojej głowie toczy się liczba braków, rzeczy do zorganizowania i dowiezienia. Trzecim torem lecą troski poligraficzne. Czwartym... A o bocznicy nie wspomnę.
Dear Jacket, jako architekt wnętrz, widzi już byty przyszłe i bardzo to pocieszające. Jack Jacket robi projekt i dostawia tabelki w excellu, żeby nic nie uciekło.
Przyspieszenie za sprawą JA+TY=MY, które już niebawem. Tym razem do ogarnięcia wydarzenie na w sumie blisko 100 osób. Niemożliwe bez przepustowej komunikacji i wielu par rąk. Miejsca skończyły się w niedzielę.
Szaliki będą potem. Choć nigdy wcześniej nie próbowałam.
a może: "inspicjentki"?
OdpowiedzUsuń