poniedziałek, 2 września 2013

odlot

Grzybek poprosił o nastawienie mu budzika na jego pierwszy dzień szkoły podstawowej. Jednak wstał już o piątej i liczyliśmy razem barany biegnące na apel ze stoków Peak District, a gdy nic z tego nie wynikło, ubrał się w tornister, a ja poszłam żwawo zalewać kawę typu instant. W przedszkolu to była nuda i strata czasu, powtarzał nam od kilku dni.

Dalszy ciąg wydarzeń znam już tylko z opowiadań. Nie, żebym zasnęła nadrabiając liczne skumulowane zaległości. Ponieważ dzieci w dwóch różnych szkołach, poleciałam ze Skakanką na jej uroczystości.

Wieść niesie, że chwilę później Boski, pokonując drogę od swego auta do szatni szkolnej, w której po raz pierwszy, zgubił buty zmienne syna razem z workiem. Znaczy worek razem z butami. Przerażony rozwojem wypadków, zajął się poszukiwaniem kapci w centrum miasta. Deptakiem na Świdnickiej musiało przejść całe sześćset tysięcy mieszkańców, z których ktoś pomyślał, że stare używane sportowe sandałki będą na niego jak ulał.

Odbieranie dzieci ze szkół z powodu miejsc parkingowych zajęło dziś tylko sto dwadzieścia minut. Dlatego postanowiliśmy odlecieć. Właściwie polecieć w podróż dookoła świata, i to przez Himalaje. Bilet nie był drogi, bo w promocji, rodzinny, last minute i bez rezerwacji. Jedyne 16 zł od osoby.

"Samoloty" 2D, Disney Pixar. Siedzę i nie wierzę. To nasza premiera. Układ nerwowy Grzybka dojrzał w końcu do kina. Nie drażni go poziom dźwięku, nie napełnia go przerażeniem ciemność i pogodnie znosi liczne punkty kulminacyjne akcji.

Po prostu. Odlatujemy.


2 komentarze: