Kończy się pierwszy tydzień przewrotu kopernikańskiego i testowania grafików. Jak znajomy Autor napisał, trwa "kampania wrześniowa - ale nie dlatego, że klęska, i że z zaskoczenia". To tylko rozruch machiny dom-szkoła-praca, a ja mam wrażenie spędzenia miesiąca na kartoflisku przy ręcznych wykopkach (mam pewne doświadczenie z pobytów tu i tam, a nawet medal stachanowca za wrzesień '98).
Gdy wracamy ze Mszy św. na rozpoczęcie roku skautowskiego, Grzybek na tylnym siedzeniu śpiewa, ciągle się o nich mówiło, gdy Londyn spowijał dym, najwięcej szkopów trafili, Dywizjon 303. I pyta mnie, gdzie można spotkać wokalistę Elektrycznych Gitar, jedynego śpiewającego lekarza neurologa na świecie. Ojca pięciorga, co mało kto wie.
Od powrotu ze wsi, co podobno nastąpiło dopiero co, a nie w zeszłym stuleciu, przeżyliśmy cztery dni bez ciepłej wody, siedem dni i ciągle jeszcze na kilku torbach, wizytę kuzyna z Kanady, który się zgubił i uratował go Boski Andy wespół z dróżnikiem polskich kolei, zdanżanie do dwóch różnych szkół, wracanie po zgubione kapcie, zapomniany worek na w-f, brak mydła na basen.
Niby nic, niby nic, jeszcze tylko odpowiedzieć na jakieś 117 zaległych maili, powiesić pranie i czemu mam wrażenie, że zaraz zasnę z głową na karabinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz