niedziela, 8 listopada 2009

czekając na godota

Czekam na lekarza medycyny rodzinnej od czwartej rano. Znaczy najpierw czekałam godziny ósmej, by mozna było juz dzwonić i wzywać. Od ósmej zaś rano czekam przyjazdu i myślę, ze może inni mają abonanment złoty czy srebrny a nie niebieski, jak boski Andy w niepublicznym zakładzie, refudnowanym przez korporację w iluś tam procentach. Patrząc przez okno wyobrazam sobie znacznie gorsze przypadki, którym lekarz medycyny rodzinnej dał pierwszeństwo, jak świńska grypa, tęzec, koklusz i czerwonka. U nas tylko niemozliwa do zbicia gorączka, co wyskoczyła w czwartym dniu podawania antybiotyku, majaki, ból dłoni i nogi, z naciskiem na gardło.
Skakanka się trzyma, ja słabiej. Pod domem zamiast oznakowanego auta lekarza medycyny rodzinnej stoi trukusowy resorak. Pierwszy raz taki kolor widzę na samochodzie. Auto płaskie, tuningowane, pewnie jeździ nim jakiś duzy chłopiec, obserwuję dla zabicia czasu.
Gdy jem trzeciego pod rząd michałka, mamroczę do Anioła S. pytanie, czy tak jak ja, zastanawia się, skąd ja wezmę dobre w pasie spodnie zimowe. I jestem mu z góry wdzięczna z troskę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz