Grzybek właśnie rozdrabnia łyzką masło do kruszonki, pieczemy bowiem placek drożdżowy.
Życie moje firmowe zakończyło się w środę gorączką Grzybka, więc jesteśmy razem w domu, ja i mój asystent.
I gdy ścielę późno łóżko, myślę o załozeniu firmy gastronomicznej o profilu wypieki domowe. Zbierałabym zamówienia, a potem piekła według fantazji i smaku, przeciez lubię i umiem. Bo tłumaczenie tekstów technicznych na tak zwany dzień dizisiejszy wydaje się równie możliwe jak wyprawa hulajnogą na Marsa. Deadline zaś coraz bardziej dead.
Ale nie, kto liczy na wylew frustracji kury domowej z ambicjami biznes ło, to się zdziwi. Ja sobie podczas ostatnich bezsennych nocy przy Grzybku wszystko przekalkulowałam.
Wcale nie chcę być kobietą sukcesu. Niech się dni toczą do taktu radia ram łagodnie pogodnie, niech mi wydajność spada, byle mieć czas na czytanie dzieciom i przytulanie, byle codzienną obecność szeregiem liter zaznaczyć, a mój small biznes niech sobie ma ludzką twarz. Dość, ze uczniowie chcą przychodzić na kurs, dość, że wychodzą uśmiechnięci. Wczoraj zaś gratis na ulicy znajduję sporą sumę i biorę za dobrą monetę, którą następnie oddaję opiekunce.
Do świata wielkiej finansjery to ja mogę na emeryturze. A teraz do kuchni sprawdzić, czy ciasto wyrosło.
Przyjemnie się czyta ten tekst. Wraca z zesłania wiara, że nie wszyscy pędzą naprzód, że są i tacy, co po prostu idą smakując z apetytem to, czym życie ich obdarowuje. Mądrze i z humorem:)
OdpowiedzUsuńAha, jeszcze jedno, ciekawe jest to zdanie: "Wczoraj zaś gratis na ulicy znajduję sporą sumę i biorę za dobrą, którą następnie oddaję opiekunce." Podoba mi się.
OdpowiedzUsuńW punkcie wyjścia nie jest smakowanie życia, lecz próba adaptacji:)
OdpowiedzUsuń