poniedziałek, 9 listopada 2009

dryfując

Nad ranem juz bez wiary w sukces podaję kolejną dawkę środka przeciwgorączkowego, gdy Skakanka obok mnie na pokładzie kanapy w salonie maleńka taka wśród kołder, jak gdyby cała się w nie wypociła. Pamiętam myśli ostatnie, skąd by tu znowu lekarza i który by wiedział, jak pomóc od ręki, a potem zapadam w sen. I tylko juz w stopklatakach pamiętam, jak Grzybek wstaje i włącza swoją zabawkę edukacyjną, ale juz po chwili jej nie słyszę. W drugiej scenie boski Andy szeleści siatką z pieczywem. W trzeciej boski Andy idzie z deską do prasowania i pytam, gdzie jest Grzybek, a on mi na to, ze juz w przedszkolu. W ostatniej pamiętam, ze boski Andy siada obok mnie kurtce i podaje kubek z herbatą, mówiąc, kochanie, to zeby Cię dobić, gdyz boski Andy ma szczególną umiejętność dobijania mnie swoją boskością. Wypijam, by mógł napawać się wspaniałomyślnością własną i znowu się zapadam w kanapę na srodku naszego przechodniego z każdej strony salonu. We śnie pracuję w jednej szkole z dr Wilsonem z dra House'a i moje uczestnictwo w lekcji polega na czytaniu gazety w dizajnerskim pokoju nauczycielskim. Potem z uczniami idziemy na wycieczkę do lasu i trzeba się cicho skradać, by nie obudzić tygrysa bengalskiego.
Gdy wstaję, teleranek jest juz w połowie i zbliza się wielkimi krokami dziesiąta. Skakanka ma zaś po raz pierwszy od trzydziestu sześciu godzin temperaturę w okolicach 37.
Bitwa z własnym moim zmęczeniem przegrana, wojna z gorączką - przeciwnie.
Albo jakoś tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz