czwartek, 12 listopada 2009

ratatuj

Na pisanie o zdrowiu dzieci brak mi oryginalnych fraz, więc temat zarzucam. Niechybnie wróci, jak refren ludowej przyśpiewki, gdy będę wspominać udaremnione plany rodzinnych wydarzeń.
Dziś jednak w świetle fleszy jest mąż mój, boski Andy.
Boski Andy bowiem zastukał do drzwi naszego mieszkania dziś o piętnastej trzydzieści, czyli w porze, gdy pracownicy korporacji nie wracają z pracy. Dodatkowo czytelnika zaciekawić moze fakt, iz de facto przyszedł z pracy i objawił się w koszuli wizytowej i krawacie, acz bez kurtki czy nawet swetra. Na głowie miał za to czapeczkę z daszkiem, w rzucającym się w oczy kolorze tętniczej krwi, napisem "emergency response team". Pod ręką zaś dzierżył równie czerwoną apteczkę.
Ze zlozonych przez niego wyjaśnień wynika, że obok korporacji znaleziono bombę, ale nie podłożoną przez terrorystów, tylko niewypał, zapewne z czasów, gdy we Wrocławiu mozna było głównie spotkać Niemców i Rosjan. Dlatego też żywy dobytek budynku korporacyjnego ewakuowano. Andy zaś piastował funkcję ratownika i gdy sprowadzał trasą ewakuacyjną po schodach panie w szpilkach i szalach, sam nie zdązył do szatni, a nawet zapomniał torby, pieniędzy i dokumentów.
Wot, Mołodziec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz