Zdawało się w tym tunelu listopadowych doleglowiści rozbłyskać światełko, gdy Grzybek z dziką radością popędził znowu do przedszkola. Pozostaje znowu oczekiwać na wolne łózko na oddziale neurologicznym, by zdiagnozować jego swoisty styl bycia. W międzyczasie zaś zorganizować kilka rodzinnych uroczystości.
Ale nie. Na grypę zapadł boski Andy. I powiem Wam, drodzy Czytelnicy, jeśli się jeszcze ostaliście, ze jeden chory mąz jest znacznie gorszy niz siódemka chorych dzieci.
Boski Andy pada bowiem ofiarą własnej dociekliwości. Sprawdza co siedem minut wysokość temperatury, zwłaszcza po zazyciu proszków na zbicie. Mówię, że gdy zrobi wykres funckji spadania temeratury w czasie, uzyska obraz, jak bardzo naprawdę jest chory. Medytacje nad apteczką prowadzi, czy dla odmiany polopiryna S czy inny środek dostępny bez recepty. Przełyka gorzkie moje uwagiżywnym rosołem, bo wie, ze bezsilność moze w linii prostej doprowadzić żonę do utraty zmysłów.
I dobrze, że nie mamy świnki morskiej czy rybek, bo pewnie w listopadzie i tak wszystko by zdechło.
Nie wiem czy to pomoże, ale znowu coś mi nawaliło w okolicach biodra... i leżę na kanapie. Ale dzięki temu przeczytałem książkę następną. Wrońca - Jacka Dukaja. polecam
OdpowiedzUsuńi zyczę końca listopada - sobie również
Dziękuję. To może chcesz do poczytania Zadie Smith? :)
OdpowiedzUsuń