niedziela, 29 listopada 2009

in the net

Następstwa zabaw hucznych są zawsze do przewidzenia: ta senność, co się rozlewa od przełyku w górę i w dół, lepkość powiek, tok myslenia jak w strefie ograniczonej prędkości i całkowity brak refleksu na rzecz refleksyjności.
Co za szczęście, ze dopomogły w kuchni Anna.m.anna i Mirella - wcale nie kuchenne Zosie, lecz szefowe projektów "paszteciki" i "sałatka prawie grecka". Jak zwykle kulinarnie nie obyło się bez odrobiny przesady, ale i tak z roku na rok marnotrawstwo zdaje się mniejsze.
Mimo że wesołość ogólna zalecana w listopadzie na receptę, i cieszę się tym szumem i gwarem, i stukaniem porcelany, metalu i szkła na zmianę z tłem jazzowych standardów, od rana dzisiaj poszukuję kameralnego schronienia. Więc z pomocą przychodzi poranna kawa jeszcze z gośćmi, co nie zdązyli na poranny pociąg, i popołudniowa z tymi, którzy nigdzie nie wyjezdżają. I dobrze.
Bo jeśli coś mam naprawdę w sensie posiadania, to te mało uchwytne nitki, co mnie łączą z innymi ludźmi. W świetle słonecznym niekiedy niewidoczne, doskonale prezentują się w kroplach rosy czy, dajmy na to, deszczu. Czy - jak się nawet, od czasu do czasu, oczy spocą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz