sobota, 10 kwietnia 2010

***

Mówią:
Cierpienie nie wybiera.
Wybiera.
Wybrało mnie, choć miałem się znaleźć w gronie przeznaczonych do innych, wyższych celów.
Nie, w zasadzie to właśnie odwrotnie.
Nie miałem.

Miałem być normalnym człowiekiem, który je, śpi, pracuje, tworzy i kocha. Nie ma wygórowanych wymagań, nie goni za pieniędzmi, nigdy nie wyrządził nikomu znacznej krzywdy, poza pewnymi drobiazgami wynikającymi być może z ułomności charakteru, być może z lenistwa, być może z tego, jaka jest codzienność.

Nie chciałem zaprowadzać żadnej rewolucji. Nie kontestowałem. Malowałem to, co widzę, tak, jak to widziałem. Nie byłem nikim nadzwyczajnym.

Zwykłych ludzi, takich jak ja, cierpienie na ogół omija. Zasiadają wieczorem przed telewizorem, oglądają wiadomości, obmyślają plany na kolejny dzień, lub nawet wstają rano bezmyślnie, siłą przyzwyczajenia i pozwalają, by życie działo się na ich oczach. I tak do emerytury. A potem do śmierci we własnym łóżku.

Więc jak: wyróżniałem się na tyle, żeby zostać wybranym? Nie udało mi się pozostać niezauważonym w tłumie pragnących szczęścia, zwykłych ludzi?

[Fragment z mojej pierwszej niebyłej i niedoszłej "powieści"]. Echa dnia dzisiejszego, który ogarniam z największym tylko trudem, trącają właśnie tę strunę. Może także i myśl, jak łatwopalne i łatwo tłukące jest życie, sprawia, że chciałoby się dzielić myśli - może dlatego pisanie. Może nigdy się nie dowiem, dlaczego pisanie w ogóle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz