W końcu wyruszamy z miasta, spod punktu zbornego. Znaczy spod bloku Opalonej i Arturo, którzy z czwórką pociech swoich i pożyczonych od pół godziny czekają na resztę konwoju. Rozdzieliwszy pasażerów do aut, podążamy gęsiego, dziurawą drogą mijającą główny wyjazd z miasta, zatkany spragnionymi majówki. Boski Andy nie urywa zawieszenia.
Z dziećmi od pierwszego kilometra radośnie dobieramy się do prowiantu. To nagroda za spakowanie i wyjście z domu, które wydawało się operacją niemożliwa do przeprowadzenia. Program pierwszy polskiego radia zanika nieznacznie po przejechaniu wirtualnej czeskiej granicy. Prowadzi Arturo i jego kolega TomTom, który podobno zna się na trasie.
Droga robi się coraz bardziej kręta i pod górę, z trudem nadążamy za czołem konwoju. Aż w końcu Artoro z TomTomem skręcają w las, a za nimi rodzina w volvo i rodzina w busie. Oraz my. Droga składa się z duktu o szerokości kół auta osobowego, stromego zbocza w dół po prawej oraz stromego zbocza w górę po prawej. Jest ciemno i drzewa rosnące w dół giną w czerni. Przez piętnaście kilometrów zastanawiam się, co, jeśli jakieś auto nadjedzie z naprzeciwka i jak będziemy się wycofywać na tych zakrętach na wstecznym. Ale żadne auto z naprzeciwka nie nadjeżdża, pojawia się za to w poprzek drogi wysoki parkan i brama. Z aut rozlegają się klaksony wiwatujące na cześć TomToma, Arturo zaś na próżno szuka skrawka ziemi do zawrócenia.
I tu następuje deus ex miachina z antycznych dramatów, znaczy Borek wysiada z auta i bramę otwiera. Droga za bramą nie jest polem minowym czeskiej jednostki wojskowej i to jakoś nas cieszy. Za trzysta metrów wyłania się z lasu droga główna i wieś z naszą chalupą. Zjeżdżamy bowiem ze ścieżki, jak się okazuje, rowerowej.
A TomTom za karę będzie zmywał u Opalonych do następnej majówki....
OdpowiedzUsuń