wtorek, 6 kwietnia 2010

ite, missa est

Absolutnie zabrakło nam w czasie Świąt dnia gnilnie-kanapowego i na dzisiejsze odwożenie do przedszkola, a następnie fitness, szykujemy się jak na ścięcie, w porze gdy Brat Bliźniak prawdopodobnie właśnie pokazuje swoje ID na lotnisku London-Luton. Wszyscy mamy swoje postanowienia po kulinarnej swawoli dni ostatnich i obmyślam nawet ubranie tego projektu w wersję on-line. Na fitnesie, gdzie instruktorka poprawia koślawe moje kończyny by nie zginały się w kolanach, patrząc w sufit przypominam sobie sałatki, jajka z farszem oraz paletę ciast i deserów, z naciskiem na jabłka w sosie waniliowym własnej roboty. Karnet mój prezentowy opiewa jeszcze na 1o wejść, na które zostało mi 10 dni roboczych. To będzie morderczy wyścig z czasem, choć obawiam się, ze mam pewną łatwość dochodzenia do wniosku, że przecież jestem wolnym człowiekiem i nie muszę.

2 komentarze:

  1. Ale MOŻESZ :-) :-) It's the point!!!
    W sosie waniliowym gruszki.... mmmm.... rozmarzyłam się przed obiadem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasem myślę, że wolę sos waniliowy od fitnessu. Czasem;)

    OdpowiedzUsuń