Na wystawie żelazek dostaję prezent od Opatrzności. Czasami Opatrzność puszcza do mnie oko, i tak na przykład w dniu imienin leci w radio Koncert Fortepianowy e-mol, albo mruga porozumiewawczo bez imienin, jak dzisiaj, gdy ja po uszy siedzę zagrzebana w szufladzie w warstwie idei i realistycznie w kończącym się właśnie remanencie przedmiotów użytku codziennego.
Otóż na dziedzińcu Muzeum Narodowego, Jana Napoli - skądinąd mi zupełnie nieznana - zainstalowała gigantyczny pokój z szuflad. To projekt upamiętniający powódź w Nowym Orleanie, gdy szalała Kathrina, i z wielu domostw pozostały jedynie właśnie szuflady. Ze Skakanką odnajdujemy wzrokiem w tych szufladach przylepione do sklejki rachunki czy wyciągi bankowe, kawałki sznurka, pędzle i tym podobne.
I gdy Napoli zapytuje o los dorobku życia, i co byśmy wzięli ze sobą, ja widzę ludzi, którzy się od szuflad uwolnili. A z drugiej strony pociesza mnie, że każdy ma swoje szuflady, nie do końca opanowane, nieposortowane, zmierzwione. I gdy ja z szufladami walczę, jak Don Kiszot z wiatrakiem, odwiedza nas Arturo i okazuje się, że na planecie ziemia, w dzielnicy obok, toczy się życie, w którym ludzie dużo się spotykają, jeżdżą na miłe wycieczki do małpiego gaju, szuflady mając za nic.
Pora kończyć szaleństwo przejmowania kontroli nad rzeczywistością, centymetr po centymetrze, odmruguję do Opatrzności. A szuflady, co porzuciły właścicieli, zobaczcie sobie sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz