Wciągam do torby niewielką kotwicę, łączącą przedwyjazdowe wczoraj i powyjazdowe jutro, w postaci kilku książek. Taki łącznik z rzeczywistością, takie poklepanie się po plecach, że wszystko jakoś wróci do codzienności.
Pakowanie książek to nic w porównaniu do tego, czym jest pakowanie naszego kibucu, który nas żywił, nocował i dostarczał rozrywki w ciągu minionego tygodnia. Składanie masztu i zwijanie żagli w żaglówce 470 zatkanej korkiem od wina, rozpompowywanie dmuchanych środków transportu wodnego oraz redukcja maszynowni kuchennej do formatu A5 - zajmuje wszystkich od blisko dwóch godzin.
A ja się wzruszam nad książką, wiernym towarzyszem, który nie opuści Cię nigdy - chyba, że stracisz wzrok. Ale nawet wtedy jeszcze w pamięci będziesz mógł obracać słowa, jak przedwczoraj nocą na pomoście, choćby i przy akompaniamencie alkoholowej libacji gdzieś za plecami w zaroślach, gdy komary ucztowały na gołych moich stopach.
Te sentymenty oczywiście dziś są szczególnie żywe, w obliczu kolejnej tego lata przeprowadzki. Boski Andy leży na oponie, by spuścić z niej resztki powietrza, Opalona przywraca rzeczom ich właścicieli, Mirella zmywa lakier do paznokci, Arturo odłącza od gniazdka dvd, Kijanu będzie leciał wcześniej, Mirek sprawdza, czy wszyscy mają tyle samo bagażu i zastanawiam się, czy wypadamy dobrze na tle. A ja - ja, jak zwykle w trudnych momentach - piszę. Zapisuję, jak ostatnie chwile ery kibucu przechodzą właśnie do historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz